poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 1

Kiedy Sam odzyskał przytomność zorientował się, że to co przeżył wcześniej nie było snem. Na prawdę znalazł  się w obcym domu w którym materializowali się ludzie i odbywała się jaka walka

-Już lepiej?- Usłyszał teraz głos jakiegoś mężczyzny i zerwał się na równe nogi- Spokojnie nie zamierzam cię skrzywdzić- jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku uśmiechnął się do niego całym sobą a jemu zrobiło się cieplej na sercu. Widział też że w progu stoi kobieta która go uratowała Paige i  ten młodszy mężczyzna.  On i ten który działał na niego tak uspokajająco musieli być rodziną. Widział podobieństwo. Te same włosy podobne  rysy twarzy, nosy. Młodszy był jednak wyższy i lepiej zbudowany. Mieli jeszcze jedną łączącą ich ważną cechę.  Przy nich przestał się martwić.
-Gdzie ja jestem?- Zapytał w końcu
-W San Francisco- odpowiedział- w naszym domu
-Ale... jak?- Przecież wcześniej był w L.A
-Przeniosłam cię tu... za pomocą magii- Paige podeszła do niego
-Magii?- Z tymi ludźmi było coś nie tak
-Bo widzisz Sam jesteś czarodziejem- mężczyzna znów się odezwał- Wiem że trudno w to uwierzyć ale to prawda
-Nie jestem- szepnął i usiadł na fotelu obok- nie mogę być
-To wszystko prawda- kucnął przed nim i Sam zauważył że ten młodszy chyba Wyatt również się do niego przysunął- Wiem że trudno w to uwierzyć ale to prawda. Nie mogliśmy się pomylić. Dopiero dostałeś swoje moce albo je dostaniesz. Starsi nie są ostatnio....
-Zbyt uważni- wszedł mu w słowo młodszy- tato oni mylą się się coraz częściej pamiętasz zeszły miesiąc?
-Tak tak Wyatt- uśmiechnął się w jego kierunku
-Mów mi Leo i proszę spójrz na świecę na stole- zrobił mu miejsce- skup się na niej. Wyłącz umysł i skup się tylko na świecy- Sam robił co mu kazał ale przez kilka długich minut nic się nie działo.  Już miał powiedzieć że to pomyłka gdy nagle mały płomień w końcu się pokazał i świeca uniosła się
-No widzisz- Leo uśmiechnął się do niego- masz ogromną moc. Oboje twoich rodziców byli czarodziejami
-Na prawdę?- Świeca znów była na miejscu nie  zwrócona jak wcześniej- Nie znałem ich
-Wiem wszystko wiem- objął go delikatnie
-Wszyscy tu?- Zapytał
-Cała rodzina... minus wujek i dziadek- Wyatt miał teraz bardzo dziwną minę której nie potrafił rozszyfrować
-Wszystko dobrze?- Do salonu wróciła Piper
-Tak. Sam ma ogromną moc- Leo podszedł do niej i objął. To musiała być mama Wyatt'a
-I na pewno jest bardzo zmęczony. Sam przygotowałam ci pokój jeśli chcesz tu zostać
-Mogę?- Zapytał wstając- bo ja mogę  sobie iść.... nie przeszkadza mi to...
-Zostaniesz tu to nie problem no i będziesz musiał rozpocząć naukę- odezwał się raz jeszcze Leo
-Nie mogę...znaczy...- Sam nie do końca wiedział co powinien powiedzieć. Nigdy jeszcze nie spotkał się z taką życzliwością- Dziękuję bardzo chętnie zostanę- zdecydował w końcu.
-Zaprowadzę cię- Wyatt poczekał aż chłopak się podniesie. W młodym mężczyźnie było coś dziwnego coś czego Sam nie potrafił zrozumie coś co go przyciągało ale i przerażało w tym samym czasie.
Całą drogę do pokoju pokonali w milczeniu a Wyatt nawet na niego nie spojrzał. Dopiero tu przy drzwiach odwrócił się do niego.

-Też to czujesz prawda?- Zapytał patrząc na niego z góry z nieskrywaną czułością w oczach
-Co?- Zapytał skołowany rozglądając się po korytarzu nie bardzo wiedząc czego powinien się spodziewać. W każdym razie to co nastąpiło później nie przeszło by mu przez myśl nawet za milion lat.
 Wyatt pochylił się, powoli objął jego twarz obiema rękami sprawiając że wydawała mu się drobniejsza niż jest w rzeczywistości i bardzo delikatnie na kilka sekund złączył ich usta w pocałunku. Sam w końcu się odsunął, nie tyle wystraszony co kompletnie zaskoczony
-Ja... znaczy.... przepraszam- w oka mgnieniu otworzył drzwi i znalazł się w przydzielonej sypialni. Serce wciąż waliło mu jak opętane. Oparł się o najbliższą ścianę i starał się uspokoić. Owszem był gejem ale co z tego. Nie był na to wszystko przygotowany. Tego po prostu było  za dużo jak na kilka krótkich godzin.
Wstał i podszedł do lustra żeby się przejrzeć.
Był niziutki nie miał nawet 160 cm wzrostu. Bardzo szczupły i drobny. Miał duże niebieskie oczy z długimi rzęsami. Przydługie brązowe włosy, czerwone pełne usta. Nie miał też żadnych mięśni. Mógł się podobać ale niewielkiej grupie ludzi. Wyatt był jednym z nich ale ten pocałunek.... to było za szybko dużo za szybko.
Ziewnął. Nie spał dobrze od kilku dni a łóżko było takie kuszące. Ściągnął więc tylko buty i wsunął się pod koc. Usnął gdy tylko przyłożył głowę do poduszki.

-Wyatt?- Piper podeszła do niego gdy jej starszy syn wciąż jeszcze stał pod drzwiami pokoju Sam'a
-Tak?- Popatrzył na nią
-To on prawda?- Zapytała kładąc mu rękę na ramieniu
-Tak.. ale chyba coś poszło nie tak... pocałowałem go a on uciekł- zrobił smutną minę
-Musisz poczekać i porozmawiaj z Coop'em  może on coś wie... pamiętaj on jest tu nowy.  Sam nie zna naszego świata i tego co się dzieje....
-Wiem ale nie mogę się powstrzymać... tata czuł chyba podobnie gdy cię poznał
-Tak- uśmiechnęła się na samo wspomnienie - ale pamiętaj mieliśmy dużo problemów. To że  wiesz o waszym przeznaczeniu nie oznacza się się spełni
-Więc mu pomogę- był tak samo uparty jak ona. Wszystkie jej dzieci były
-Jeśli będziesz czegoś potrzebował powiedz- pocałowała go w policzek i odeszła
-Dobrze. Dziękuję- zniknął.
Wyatt musiał porozmawiać z bratem. Tyko on go zrozumie, a to że Chris był teraz ze znajomymi pod namiotem nie robiło mu różnicy są przecież ważniejsze. Jak rodzina.



niedziela, 28 kwietnia 2013

Prolog

Sam Davies nie miał łatwego życia.
W wieku 15 lat wylądował na ulicy po tym jak wyrzucili go z domu przybrani rodzice. Już od roku błąkał się po Los Angeles niemal bez celu, przymierając głodem, brudny śpiący często pod gołym niebem.
Nie spotkał w swojej przymusowej wędrówce nikogo życzliwego a nie raz z powodu drobnej budowy i niemal dziewczęcej urody pakował się w kłopoty.

Tak było i tym razem. Uciekał właśnie przed 3 pijanymi napalonymi facetami. Niestety źle skręcił i stał teraz przerażony w ślepym zaułku starając się nie płakać. Mógł schować się za kontenerem ale tam już ktoś był. Pijak jednak nie obudziła by nawet bomba więc chłopiec nie miał najmniejszych szans. I tak przez długi czas miał szczęście. Teraz wiedział jednak że to koniec. Może nawet zabiją go po wszystkim.
Słyszał ich coraz bliżej i skulił się przy ścianie.  Zamknął oczy i ...czekał.
-Daj rękę- odezwał się kobiecy głos. Zerwał się na równe nogi
-Ale...- zaczął i wstał. W zaułku był tylko on i kobieta po 30 uśmiechająca się do niego zapraszająco
-Proszę- każdy byłby  lepszy od tamtych trzech i dlatego wyciągnął do niej drżącą dłoń- Trzymaj się mocno- powiedziała jeszcze i nagle wszystko zaczęło wirować i znikać. Znów musiał zamknąć oczy by nie dostać mdłości. Przez chwilę nawet przyszło mu do  głowy że już nie żyje
-Jesteśmy na miejscu- znów usłyszał tą kobietę i uchylił powieki. Znalazł się w przestronnym salonie a na fotelu siedziała długo włosa kobieta z dużą księgą na kolanach i kubkiem czegoś gorącego w ręce
-Witaj Sam- uśmiechnęła się do niego promiennie- jestem Piper a to moja siostra Paige
-Skąd znasz moje imię- powiedział nieufnie instynktownie cofając się w stronę drzwi
-Usiądź, na pewno jesteś głodny- odezwała się Piper i wstała- Wszystko wyjaśnimy ci za chwilę
-Nie musisz się obawiać- Paige położyła mu rękę na ramieniu. Aż podskoczył
-Dziękuję za uratowanie- wyjąkał po chwili i dał się delikatnie poprowadzić na kanapę. Dopiero teraz zauważył że na stoliku są kanapki
-To drobiazg- machnęła ręką i nagle ktoś zdematerializował się w pokoju i miotał kulami w stronę czegoś co zmaterializowało się tuż za nim
-Wyatt!- Krzyknęła Piper
-Przepraszam mamo- ostatnia postać zniknęła- śledziły mnie-i odwrócił się w stronę Sam'a który nie wiedząc co ma o tym wszystkim myśleć. Wciąż przerażony na widok przystojnego młodego mężczyzny po prostu stracił przytomność.